Wspomnienie o moim Dowódcy -  ppłk mgr Hieronimie Nawój.

 

Moje nazwisko Wojciech Orzechowski   miałem przywilej służyć w plutonie Stacji Zasilania  4 kompanii I batalionu JW 2016. Od października 1969 roku dowodzenie plutonem objął ppor. Hieronim Nawój. Młody oficer bezpośrednio po szkole oficerskiej.

Od pierwszych dni dowodzenia okazał się bardzo wymagającym przełożonym podczas szkolenia w jednostce, precyzyjnie rozliczał nas z wykonywania zadań w czasie ćwiczeń w polu, jednocześnie pamiętał i bardzo doceniał pracę szeregowego żołnierza.

 W warunkach polowych oprócz zadania bojowego były dla  Niego bardzo ważne warunki bytowe w jakich żyją i odpoczywają po służbie  jego podwładni. Wszyscy bardzo ceniliśmy zdolności dowódcze jakie posiadał oraz Jego podejście do nas zwykłych szeregowych żołnierzy. Po każdych zajęciach terenowych byliśmy wyróżniani, bo to przecież od nas zasilaniowców zależało, czy węzeł łączności zapracuje.

Bardzo ważne jest mieć w jednej osobie dowódcę jak również przyjaciela do którego można się z każdą sprawą nawet osobistą zwrócić. Za swój sposób bycia i postępowania był bardzo lubiany i szanowany przez nas żołnierzy.

Od początku objęcia dowództwa ppor. Nawój marzył jednak o pracy pedagogiczno – wychowawczej i swego dopiął.

Mój okres służby wojskowej w Wałczu wspominam bardzo miło, dlatego że ppor. Nawój stworzył taką atmosferę w plutonie, że czuliśmy się jak w rodzinie mimo, że nasze rodziny mieszkały daleko.

W 1977 roku  brałem udział w ćwiczeniach rezerwy z Jednostką z mojego miasta Grudziądza, odbywały się one w okolicach Wałcza i tam właśnie odwiedził mnie mój dowódca por. Nawój. Byłem bardzo mile zaskoczony, gdy podoficer zgrupowania żartem powiedział mi, że przyjechała mnie odwiedzić delegacja z 1 Pułku Łączności, a to przyjechał por. Nawój – patrzę – oczywiście jak zawsze uśmiechnięta twarz – to ten sam mój dowódca co przed laty.

Powspominaliśmy z Hirkiem stare dzieje. Pytał jak sobie ułożyłem życie w cywilu, czy zmieniłem stan cywilny, czy mam dzieci, jak żona ma na imię, a gdy mu odpowiedziałem, że żona ma na imię Zofia to jego uśmiech na twarzy się pogłębił i odpowiedział mi „idziesz w ślady swojego Dowódcy, bo moja żona też jest Zofia”.

 Jednak życie biegnie dalej, ja w latach 80–tych wyemigrowałem do Kanady, jednak mój wódz został mi w pamięci. W roku 2007 rozmawiałem telefonicznie z Hirkiem,  wtedy mi opowiedział o swojej chorobie, ale w głosie było można odczuć, że będzie walczył z chorobą jak na żołnierza przystało.

Wiedząc o chorobie mimo wszystko śmierć była dla mnie szokiem. W pełni zdaję sobie sprawę, że nie ma już wśród żyjących mojego Dowódcy, przyjaciela, ale również człowieka Wielkiego Formatu jakim był Hirek.

„Potrzeba tylko jednej minuty, żeby kogoś zauważyć
      Jednej godziny, żeby go ocenić
 Jednego dnia, żeby polubić
         A całego życia, by… zapomnieć"

 

         Nie mogłem przybyć i uczestniczyć w ostatniej drodze mojego dowódcy, gdyż o śmierci i o pogrzebie dowiedziałem się dopiero 19 marca. Telefonicznie przekazałem kondolencje pogrążonej w smutku żonie Hieronima Pani Zofii jak również za Jej pośrednictwem Jego córkom Joannie i Magdalenie. Przesłałem również wiązankę białych róż (zdjęcie otrzymałem od kolegi zmarłego Hieronima), która spoczęła na Jego grobie.

                            

Spoczywaj w Bogu Hieronimie

                           Twój żołnierz

                           st. szer. rez. Wojciech Orzechowski

 

Proszę o klikniecie tutaj - żeby zapalić znicz zmarłemu.